„Nieoczekiwanie dostałam propozycję wystąpienia na sopockim festiwalu. Każdy ma do zaśpiewania tylko dwie piosenki. To raptem sześć, siedem minut. Strasznie mało, żeby udowodnić, że się jest najlepszym, żeby stworzyć jakiś klimat, zaistnieć. Miałam wprawdzie jedną widowiskowo zrobioną dobrą piosenkę "Nie ma jak pompa", ale co z drugą. Kombinowałam, a może by tak wyjść jako człowiek-orkiestra z bębnem na plecach, papugą na głowie, gitarą, harmonijką ustną. Nie miałam piosenki. Forma była, gorzej z treścią.
Mam, przecież w Opolu miesiąc temu niejaki Laskowski śpiewał taką pełną jarmarcznego wdzięku piosenkę. Odnalazłam człowieka, spytałam, czy nie ma nic przeciw temu - nie miał. W porządku. Mam numer. Zaczęłam organizować rekwizyty. Wymyśliłam, że może nie byłoby źle, gdyby obok mnie na scenie stanął mim ze smutną twarzą, symbol czasu - przemijającego czasu - z klatką pełną gołębi. Dziewczyny z chórku mogłyby ostrzyć noże na prawdziwej, starej, pedałowej maszynie do ostrzenia. W zamierzeniu miały lecieć snopy iskier, a wszystko rytmicznie, nagłośnione przez mikrofony. Do tego balony, baloniki, piszczałki i inne jarmarczne akcesoria. Klatkę wykonał zaprzyjaźniony z Teatrem Stu krakowski rzemieślnik z ulicy Retoryka. Pomalowana na biało przyleciała jeszcze mokra samolotem do Gdańska w przeddzień koncertu. Na krakowskim rynku kupiłam dwa harcerskie werbelki. Zmontowało się do to kupy takim żelaznym chomątem. Wszystko było ciężkie jak cholera. Wpijało się boleśnie w gołe ramiona. Znalazłam starą, przedwojenną marynarkę, i te parę minut dało się jakoś wytrzymać z całym tym bagażem na plecach. Sukienki uszyła nam koleżanka koleżanki z zespołu - z podszewki. Też w ostatniej chwili. Za kulisami już czekało pokaźne stadko gołębi. Inspicjenci byli zaintrygowani. Bez przerwy ktoś pytał, co z tymi gołębiami, co one mają robić na scenie, jak to będzie na koncercie. Mówiąc szczerze sama nie wiedziałam. Pomyślałam, że byłoby dobrze w pewnym momencie je wypuścić. Miał to zrobić właśnie ten smutny clown. Nie przewidzieliśmy, że wieczorem ptaszki śpią i kiedy zaczęliśmy wyganiać je z klatki, one ani myślały się ruszyć. W końcu niechętnie, ociągając się kilka raczyło wyfrunąć. Oczywiście posypały się protesty miłośników zwierząt, że Rodowicz w Sopocie zamęczyła stado gołębi. Bęben na plecach też nie zafunkcjonował. Przywiązałam sznurek do obcasa, drugi koniec zamocowałam do pałki mającej uderzać w bębenek. Z emocji pociągnęłam za mocno i do końca piosenki sznurek smętnie dyndał za plecami. Zdenerwowana, ledwo w ostatniej chwili zdołałam sobie przypomnieć końcówkę nowej zwrotki Jonasza. Ilekroć oglądam w telewizji ten występ, zawsze czekam na moment, kiedy wytrzeszczam oczy z przerażenia i napięcia, robię nienaturalną muzyczną pauzę i... jest.
"Jarmarki" jednakowoż bardzo się podobały. Doczekały się wielu wykonań: w Czechosłowacji, w Bułgarii, no i w Rosji, gdzie mój występ sopocki uznany był za wydarzenie, wielokrotnie opisywany, komentowany, zwłaszcza w środowisku artystycznym. W Polsce różnie: od bardzo wysokich notowań do wręcz przeciwnie - że kicz. W Sopocie wszys
Ещё видео!